http://www.youtube.com/watch?v=zEJwyp1TSDM
Billy Bao, hiszpański noise'owy band, bo w dziejach to chyba Hiszpanie mieli największy problem z piractwem
http://www.youtube.com/watch?v=TU7V5_Jy-RI
POOLSKAAA!
Tomek Grobelski
Polacy!
Pirates!
Polacy!
Pirates!
Ten suchy mężczyzna, zbieracz nasion, zawsze w budzie z indykiem,
nigdy
nie nauczył posługiwać się łyżką i nie był jeszcze z żadną kobietą.
Nikt nie ma o to do niego pretensji, nikt
oprócz starego medyka. Chociaż nie,
medyk też nic do niego nie ma. Może więc Wielkie Oko?
Ktoś musi być przecież jego zajadłym
wrogiem.
Dodo
Wyspiarze z szacunkiem wylizują śnieg.
Nie widać okultystów. (Zwaśnione koty
wycofały się z gry.) Ptak Dodo nie mógł się
dostosować
(gorący ocean wyparował nam z kamiennej posadzki).
Przestałem chodzić.
Oto moja skakanka!
Turlam się w słoju,
Przychodzę do ciebie, rozwinięty jak bąbelnica.
Przelobowujesz mnie swoją piłką.
Tylko ambicja wystaje mi jak kabłąk i łączy
z siatką elektryczną, sufitem dla samochodzików.
Przelobowujesz mnie swoją piłką. Nie jest słupem,
nie jest wieżą, nie łączy chmur z zakurzonym placem,
pyłem w powietrzu, wślizgami w piasku i żwirze.
Widzieć i czuć, jaśniej i więcej, w wieży
poziomej, przenośnej, łączącej
nogi z głowami. O świcie
otwiera się tunel, mówisz, podpływa ryba.
Co to za ryba, co pływa tunelami?
Czy może się popsuć od głowy? Nóg? Pleców?
Tunel, mówisz, przelobowujesz
mnie, wślizgi –
W drodze do Mustangu
Oddychając paniką i potem zwierząt – przy każdym stąpnięciu obłok
sproszkowanego łajna – rytmiczne powtórzenia kroków, wkradający się nocą
chłód – nasłuchiwaliśmy, czy nie dotknie nas wśród rzadkich drzew, orzeźwiających
jąder pomarańczy; czy nie pochwyci, nie wstrząśnie, przeistoczy; łowiąc czujnym okiem
wszelkie zakłócenia rytmu, rejestrowaliśmy, agenci wywiadu z innej części planety, jak
wznoszą się i opadają pola sensu, wykreślone starannie pierścienie wegetacji;
nasłuchiwaliśmy, z każdym kamieniem zbliżając się do granic, może zagrzechoczą kości,
załomocą drewniane rekwizyty, gardłowy zaśpiew rozerwie monotonię wzgórz. Tymczasem
mijały nas białe i czarne plutony owiec, oficerowie w chustach ciskali rozkazy w nieznanym
języku, słońce lizało piach; na ścianach domów i przydrożnych słupach kwitły, czerwono,
niebiesko, skuteczniejsze niż czary Milarepy, bardziej toksyczne niż tojad, którym zatruwano
broń – hieroglify idei: siermiężny sierp, młot; rozszczepiające kamień ostrze deklaracji:
Nepal Maoists Area – ciarki, jakby sam Marks-Lenin zstąpił i machał do nas
Marcin Zegadło
VERTIGO
Wciąż wracam, miękki od poparzeń, łagodny jak nasienie na wytartej
skórze. Możesz mnie połknąć bez obaw, rozpuszczam się w tobie,
spóźniony i cichy, do końca bezpieczny. Niczym już nie grożę. Jestem
obudzony. Opowiem ci wszystkie czarno-białe bajki. Będą uschnięci
chłopcy w brudnych pajęczynach, przemoknięte dziewczęta na
nieczynnych stacjach – podobne do ciebie jak siostry, które odeszły
do obcych mężczyzn z kolorowych dzielnic. Będą zmartwychwstałe
dzieciaki - na wiecznej gwarancji, nietknięte przez złe wiersze
w przesadnych intencjach. Godziny, przez które musimy się przebić.
Cóż jeszcze? Bezpieczna przeprawa przez szumiącą rzekę? Staranne
aranżacje. My – bez powodu jak bez winy. W nieustannej przenośni.
Już się nakochałaś. Już się nakochałeś. Teraz możesz odetchnąć
z przenoszoną ulgą. Wciąż mi się opłacasz. Chociaż kalkulacje
mamy już za sobą. Staramy się zmieścić w ciasnych epilogach.
Będziemy dojrzewać w słońcu na błyszczących plażach. Będziemy
rodzić jak ziemia surowe owoce.
17.06.2009 r.
Częstochowa
OBRĘCZ. OBLĘŻENIE
Na tobie się kończę. Mam jeszcze w zanadrzu kilka uciesznych
gestów (dramatyczne wyjścia w przypadku awarii, która musi
nastąpić żeby nas nie zawieść, nie zwieść na stabilne i pewne
manowce). Masz w sobie tak niewiele z chłopców śpiących
pod soczystym drzewem. Masz w sobie tak niewiele.– mówi
mrużąc oczy i przepada we śnie jak w dusznym terrarium. Jestem
na śmierć zdany. Posłuszny i niewierny bawię się twoją tęczą,
kurczę się w modnych ciuszkach i doglądam wystaw. Czas
nam pokazał i czas nas pokarze. Zapraszam na karuzelę,
powirujmy wspólnie nad fontannami ognia, nad dymiącym
miastem. Sen się wypełnia jak getto. Będą nas wywozić.
Transport czeka gotowy na sygnał odjazdu. Nie będzie już poza nami
innego źródła bijącego z rany. Jestem wyschniętym sercem,
niewidomym dzieckiem po które sięgasz przez gęstą odległość.
Niczego nie pragnąc wciąż zostawiasz na mnie
swój oddech
jak płonącą gazę.
06.06.2009 r.
Częstochowa
[żródło: http://zeszytypoetyckie.pl/poezja/164-marcin-zegado-prezentacja]